Świt powoli
przełamywał się z nocą. Rozwijał wachlarz coraz mocniejszych frakcji światła,
które z każdą minutą jaśniały, pokrywając osiedle cienką mąką brzasku. Po
chwili z białego jak wapno nieba zaczęły spadać małe, twarde kulki śniegu,
które przypominały kawałki koziego sera przecieranego przez metalową tarkę.
Wiatr porywał je całymi rojami, okręcał wokół drzew i ciskał prosto w ziemię.
Pomyślałem, że każda z tych kulek to czyjeś marzenie, które zastygło, a teraz
spada, łącząc się z innymi.
Od okien
ciągnęły zimne strugi powietrza. Podłoga była chłodna jak kamień. Ktoś włączył
radio Pionier i słuchał Gimnastyki Porannej: „Nóżka w lewo, nóżka w prawo. Ramiona w górę. Wdech. Wydech”.
Z kotłowni w podziemiach domów
dochodziły nieprzyjemne dźwięki czyszczonych pieców. Czarne pożeracze drewna,
węgla i koksu zaczynały właśnie swoją brudną pracę i dopiero za godzinę miały
ożywić kaloryfery. Gdyby nie zbliżające się święta, wszyscy zostaliby jeszcze w
łóżkach, w cieple przepastnych pierzyn, pod kołdrami, w różowych poduchach
wypchanych kaczym pierzem.
Poranną ciszę
przełamał pisk samochodowych hamulców. Strzelanie drzwi. Szczekot psów atakujących
z furią milicjantów – wielkich chłopów o czerwonych nosach i policzkach –
którzy z pistoletami w kaburach, z białymi pałkami przy paskach, otoczyli dom pana
Mińka.
– Obywatelu,
otwórzcie – krzyknął cywil w kapeluszu, naciskając przymarznięty dzwonek.
Po chwili w
prześwicie drzwi pojawiła się kudłata, nieogolona twarz rzeźnika.
– Ale o co
chodzi? – spytał półprzytomnie.
– Zaraz się
dowiecie, otwierajcie.
Miniek w
rozpiętej, pasiastej piżamie i laczkach na bosych stopach podreptał do furtki.
Milicjanci
tłumnie wtargnęli do domu.
Całe osiedle
stało w oknach.
– Doigrał się –
wyszeptała gosposia – ale od kogo teraz będziemy kupywali mięso?
– Schowaj
lepiej szynkę i kiełbasy do piwnicy – rzuciła przytomnie babcia, jakby
poczuwała się do współudziału w kradzieży. A przecież nie ona jedna powinna się
bić w piersi. Całe święta, nasze i mieszkańców ulicy Olchowej, a nawet części
Olszy, zostały przyniesione w spodniach i pod swetrami pana Mińka z pobliskich zakładów mięsnych. Utrata tych
świeckich relikwii, symbolu pojednania człowieka z Bogiem, smugi różowego
światła w ciemnych czasach, byłaby dla nas nie do zniesienia.
Po chwili
usłyszeliśmy hałas. Mundurowi wynosili dowody rzeczowe: szynki, wielkie połcie
słoniny, mortadele, długie różowe schaby, drób, polędwice, parówki…
Potem z domu
wyprowadzono panią Miniek w płaszczu wstydu.
– Zadzwońcie do
towarzysza Czopa – gorączkował się skuty kajdankami rzeźnik.
– Towarzysz Czop
już siedzi – odpowiedział ponuro milicjant.
Silnik nyski
zarzęził, z rury buchnął czarny obłok dymu. Samochód rozpłynął się w wigilijnej
bieli pełnej nastroju przebaczenia win i pojednania.
Przez chwilę
panowała cisza, jak po wybuchu śnieżnej bomby.
Śnieg sypnął
gęściej. Płatki nabrały ciała. Leciały teraz prosto z nieba, tworząc fantazyjne
puchowe dywany i skomplikowane bryły geometryczne. Szczelną masą okrywały
deski, ule, karmniki, krzewy, mniejsze drzewka. Patrzyliśmy osłupiali i
bezradni na migającą choinkę i niewyłączony telewizor w oknie państwa Mińków. W
pustym salonie najważniejszy polityk kraju zastanawiał się nad przyszłością
społeczeństwa i narodu, świata i ludzkości. W tej przyszłości nie było miejsca
na malwersantów, złodziei oraz łapowników.
Mieszkańcy
Olszy, a szczególnie ulicy Olchowej, modlili się o powrót rzetelnego
dostarczyciela przetworów mięsnych. Widzieli w nim gest Opatrzności. Człowieka instytucję. Argonautę. Tego, który zawsze miał
i który nikogo nie zostawił bez nadziei. Politycy kłamali, Miniek dawał pewność
przetrwania.
Zima była
ciężka i sroga. Podwórko w domu sąsiadów pokryły zaspy śniegu. Furtka
przymarzła. Do ogrodowej wędzarni wprowadziły się dzikie koty. Mleczarz kradł
mleko i sprzedawał na boku. Wielka spiżarnia przy ulicy Olchowej ziała pustką.
Żyło się ciężko, smutno. I tylko z telewizora w domu Mińków dobiegały
propagandowe hasła… póki elektrownia nie wyłączyła prądu.
Znów pada
śnieg. Wiatr zagarnia w swoją wielką dłoń twarde jak kamień kawałki śniegu. Już
wiem, że to są marzenia, które się nie spełniły. Umarły w ludziach, jak
niedonoszone dzieci. A teraz aniołowie przecierają je na wielkiej metalowej
tarce. Ta myśl wydaje mi się ciekawsza od dalszych losów Mińka.
Oczywiście,
zarekwirowane podczas rewizji dowody rzeczowe zniknęły w komisariacie.
Oczywiście, aresztowanie towarzysza Czopa okazało się typowym milicyjnym
żartem. Rzeźnika szybko wypuszczono, ponieważ był wszystkim potrzebny. Umarł
wskutek głupiego zakładu z fryzjerem.
Nie do
uwierzenia jest co innego – moi sąsiedzi przestali jeść mięso.