niedziela, 1 listopada 2020

Do Jakuba Ciećkiewicza list o jego książce "Koniec świata na mojej ulicy" (Austeria, 2020)

 

Michał Piętniewicz, krytyk i poeta:

Jestem pod wielkim wrażeniem, przeczytałem, ale też z pewnym poczuciem bezradności, bo nie mam odpowiednich narzędzi, żeby nazwać to, co w tej prozie rzeczywiście się dzieje. Na to trzeba kogoś bardziej tęgiego pisarsko ode mnie, bo ta proza, Twoja proza mnie przerasta... Jest w niej przejmujące świadectwo autobiograficzne podniesione do rangi wysokiej, czy najwyższej mitologii dzieciństwa, domu rodzinnego. Tyle w niej czystego oddechu, jasności, pogody, humoru, dobra, a w tym wszystkim przecież śmierć, odchodzenie, w tej czystości oddechu, który przywodzi na myśli Schulza, ale jakże inaczej jednak to czynisz. Uniezwyklasz wszystko. I wszystko w Twojej prozie zostaje uniezwyklone, proza, która wymyka się próbom opisu, jest wymykająca się. Jest czystym tchnieniem literackim. Jest jednocześnie hymnem pochwalnym i hymnem rozpaczy, jest wszystkim, czego szukałem, jest nadejściem Schulzowskiego Mesjasza, który objawił się w Krakowie. W wizytach u profesora psychiatrii, w galerii odmieńców, w seksualnych inicjacjach, w buncie, który nie jest buntem, ale łagodnym i radosnym pogodzeniem się, wejściem w życie na prawach prawdziwej młodości. Ta książka została wyśpiewana. Gdybym umiał śpiewać, razem z Tobą zacząłbym śpiewać. Ale ten śpiew Twój do mnie dochodzi i unoszę się na jego skrzydłach, przemierzam ulice, leczę się psychiatrycznie, zażywam pigułki i wzbija mnie aż pod nieboskłon, mimo że jestem senny od lekowych substancji. Chciałbym się zaprzepaścić w tym czystym tchnieniu, czystym oddechu tej prozy, chciałbym zacząć śpiewać jak Ty. To wiatr Mesjański, Mesjasz literatury właśnie nadszedł, czekaliśmy na jego przyjście. Twój bohater nim jest. Z pozoru zwyczajny człowiek wyjmuje Księgę i do końca nie wiadomo, co w niej zapisuje: czy to, co jest, czy to, czego nie ma. A jeśli było, czy było naprawdę, czy to iluzja magika od kart, który zaprzepaścił się w swojej przepowiedni i rozwiał? I zostało po nim tylko kabalistyczne płótno, czyste, niezapisane literami powietrze? Bo ta proza pisząc nie pisze, tak jakby to, co zapisane, było jednocześnie niezapisane, albo zapisane gdzieindziej, na innych kartach, w innej Księdze, do której dostępu nie mamy, a klucz do niej ma tylko Mesjasz, który przychodzi w "Końcu świata na mojej ulicy" jak łagodny powiew polotnej wyobraźni, eterycznej i jednocześnie tak bardzo zakotwiczonej w ziemi, której nigdy nie było. W ziemi, która od początku stworzenia jedynie śpiewała swoją czystą, ziemską pieśń o nieistnieniu. Dziękuję Ci za tę książkę.

 

Fot. Wiesław Majka