A więc zapraszamy z poetą Józefem Baranem i ze znanym aktorem Jakubem Kosiniakiem na spotkanie autorskie online promujące "Koniec świata na mojej ulicy" jutro, 17. 12. 20 o godzinie 17.00 do fanpage'u Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie pod linkiem:
środa, 16 grudnia 2020
piątek, 11 grudnia 2020
Jerzy Trela czyta moją książkę "Koniec świata na mojej ulicy".
wtorek, 17 listopada 2020
piątek, 13 listopada 2020
wtorek, 3 listopada 2020
Film promujący ksiązkę: "Koniec świata przy mojej ulicy"
A oto film, który nakręciliśmy z okazji promocji książki:
niedziela, 1 listopada 2020
Do Jakuba Ciećkiewicza list o jego książce "Koniec świata na mojej ulicy" (Austeria, 2020)
Michał Piętniewicz,
krytyk i poeta:
Jestem pod wielkim wrażeniem, przeczytałem, ale też z
pewnym poczuciem bezradności, bo nie mam odpowiednich narzędzi, żeby nazwać to,
co w tej prozie rzeczywiście się dzieje. Na to trzeba kogoś bardziej tęgiego
pisarsko ode mnie, bo ta proza, Twoja proza mnie przerasta... Jest w niej
przejmujące świadectwo autobiograficzne podniesione do rangi wysokiej, czy
najwyższej mitologii dzieciństwa, domu rodzinnego. Tyle w niej czystego
oddechu, jasności, pogody, humoru, dobra, a w tym wszystkim przecież śmierć,
odchodzenie, w tej czystości oddechu, który przywodzi na myśli Schulza, ale jakże
inaczej jednak to czynisz. Uniezwyklasz wszystko. I wszystko w Twojej prozie
zostaje uniezwyklone, proza, która wymyka się próbom opisu, jest wymykająca się.
Jest czystym tchnieniem literackim. Jest jednocześnie hymnem pochwalnym i
hymnem rozpaczy, jest wszystkim, czego szukałem, jest nadejściem Schulzowskiego
Mesjasza, który objawił się w Krakowie. W wizytach u profesora psychiatrii, w
galerii odmieńców, w seksualnych inicjacjach, w buncie, który nie jest buntem,
ale łagodnym i radosnym pogodzeniem się, wejściem w życie na prawach prawdziwej
młodości. Ta książka została wyśpiewana. Gdybym umiał śpiewać, razem z Tobą
zacząłbym śpiewać. Ale ten śpiew Twój do mnie dochodzi i unoszę się na jego
skrzydłach, przemierzam ulice, leczę się psychiatrycznie, zażywam pigułki i
wzbija mnie aż pod nieboskłon, mimo że jestem senny od lekowych substancji.
Chciałbym się zaprzepaścić w tym czystym tchnieniu, czystym oddechu tej prozy,
chciałbym zacząć śpiewać jak Ty. To wiatr Mesjański, Mesjasz literatury właśnie
nadszedł, czekaliśmy na jego przyjście. Twój bohater nim jest. Z pozoru
zwyczajny człowiek wyjmuje Księgę i do końca nie wiadomo, co w niej zapisuje:
czy to, co jest, czy to, czego nie ma. A jeśli było, czy było naprawdę, czy to
iluzja magika od kart, który zaprzepaścił się w swojej przepowiedni i rozwiał?
I zostało po nim tylko kabalistyczne płótno, czyste, niezapisane literami
powietrze? Bo ta proza pisząc nie pisze, tak jakby to, co zapisane, było
jednocześnie niezapisane, albo zapisane gdzieindziej, na innych kartach, w
innej Księdze, do której dostępu nie mamy, a klucz do niej ma tylko Mesjasz, który
przychodzi w "Końcu świata na mojej ulicy" jak łagodny powiew
polotnej wyobraźni, eterycznej i jednocześnie tak bardzo zakotwiczonej w ziemi,
której nigdy nie było. W ziemi, która od początku stworzenia jedynie śpiewała
swoją czystą, ziemską pieśń o nieistnieniu. Dziękuję Ci za tę książkę.
piątek, 30 października 2020
sobota, 24 października 2020
Recenzja z książki Janusza M Palucha
Książka nosi tytuł
"Koniec świata na mojej ulicy". Jakub Ciećkiewicz, autor opowieści
zawartych w tomie, opisuje minioną rzeczywistość świata, w którym żyje. W jego
domu nie straszy, choć jest wypełniony nieobecnymi. Porusza się po
rzeczywistości, której nie ma, która odeszła, a trwa wciąż w jego pamięci.
Pisząc książkę i udostępniając ją czytelnikom, powołuje kastę depozytariuszy
jego świata, poszerza krąg pamięci o najmilszych bliskich i tych dalszych
bliskich. Wciąga nas w swój świat tajemnic opisanych słowem, prozą i wierszem a
wzmocnionych obrazem utrwalonym obiektywem aparatu fotograficznego. Przez ponad
200 stron nie daje wytchnienia, bo wszystko o czym pisze jest tak interesujące,
czasem znane - jeśli mieszkało się w Krakowie przez ostatnie kilkadziesiąt lat,
bliskie, pobudzające wyobraźnię i chęć sięgnięcia we własną przestrzeń świata,
który przecież kończy się każdego dnia. Ta książka może być niebezpieczna, bo
uzależnia... Kiedy przewracamy ostatnią stronę, dziwimy się, że to już koniec?
"Koniec świata na mojej ulicy" jest jedną z najlepszych,
najciekawszych książek, opowieści krakowskich. Klimat prozy poetyckiej
Ciećkiewicza zachwyca! Gratuluję autorowi, że książka się ukazała! Wydawnictwo
Austeria, też zasługuje na gratulacje. Można kupić za pośrednictwem ich strony, ale też w
księgarniach. Nie przegapcie tej książki!
czwartek, 22 października 2020
Spotkanie autorskie
Zapraszam na spotkanie autorskie https://www.facebook.com/podgruszka/videos/395958951579363
Prowadzi Katarzyna Siwiec, czyta Kuba Kosiniak. Książka do nabycia na Austeria.pl, w księgarni Austerii na ul. Szerokiej w Krakowie i w Warszawie na ul. Wileńskiej 29
niedziela, 4 października 2020
niedziela, 27 września 2020
Koniec świata na mojej ulicy
Wkrótce na rynku księgarskim nakładem Wydawnictwa Austeria ukaże się zbiór prozy poetyckiej Jakuba Ciećkiewicza pomalowanej artystycznymi zdjęciami Krakowa: „Koniec świata na mojej ulicy”, który serdecznie polecamy Waszej uwadze.
Jakub Ciećkiewicz: wielozawodowiec. Krakowski dziennikarz, fotograf, reporter, redaktor i taksówkarz. Poeta i astrolog. Podróżnik, znawca Afryki, członek Polskiego Towarzystwa Afrykanistycznego. Autor albumu „Światło Kraków” 2005 r.
To co Ciećkiewicz wydobył z zakamarków
rodzinnego domu i jak trafnie i przekornie przedstawił jego domowników jest
godne podziwu. Galeria sąsiadów, miejscowych dziwaków i wszelkich typów
"spod ciemnej gwiazdy" nie tylko tych z Olszy, to też majstersztyk
Jakuba. I niepowtarzalny klimat! Warto zanurzyć się w ten świat. Gorąco
polecam.
Józef Baran: „Największym walorem tej znakomitej prozo-poezji jest jej świeży, jędrny
język, oryginalna metaforyka, niezwykła ekspresyjność, a także swoista rytmika
i obrazowość. Humor miesza się z nostalgią, dramatyzm z komizmem…”
Dziennik Polski o książce: https://dziennikpolski24.pl/koniec.../ar/c15-15079387...
Radio Kraków o książce: http://www.radiokrakow.pl/audycje/kolo-kultury-literatura-i-sztuka-ksiazki/koniec-swiata-na-mojej-ulicy/?fbclid=IwAR0gnUVqqwlMO4lOtpxG6HoZ9M-XF8CQ_ryeHOyVMFHqNm2LI8PgOhGtBaA/
Jakub Ciećkiewicz
Widział
go Stanisław Wyspiański, kiedy stał na Plantach w blasku sodowych latarni, w
karuzeli tańczących obrazów; była późna jesień, padał lodowaty deszcz, który
wielkimi kroplami wpadał za kołnierze, niebo uginało się pod ciężarem gwiazd, a
złote komety przelatywały z cichym pomrukiem jak bombowce. Chyba go wtenczas
fotografowałem?
Czułem zmęczenie po nieprzespanej nocy. Myśli miały
strukturę mgły. Płynęły, układając się w mleczne frakcje jedna nad drugą.
Lekkie. Miękkie jak kawałki ciasta zwanego buchtą, które dawniej powszechnie
sprzedawano w cukierniach. W środku była marmolada.
Ukląkłem. Złożyłem się. Wiedziałem, że muszę objąć obiektywem
Bramę Floriańską i psa, dołożyć światła a potem... fotografować w
zielono-brązowiejących duotonach. Nacisnąłem. Trzask. Znalazłem się na
pograniczu czasu. Pomiędzy fakturą a podszewką. W pułapce. W miejscu, z którego
można nie powrócić.
czwartek, 23 lipca 2020
Długi zjazd
Dookoła dzieją się wspaniałe rzeczy – dostałem upragniony i zaskakujący prezent urodzinowy (dziękuję najpiękniej za życzenia) – ponad 10 tysięcy złotych na wydanie książki. I wszystkim Wam jestem niebywale wdzięczny, ale szczerze mówiąc, czuję się jak Andrzej Bargiel na szczycie K2. Chwila szczególna, doświadczenie szczytowe, słońce wisi nad głową, koledzy przez krótkofalówki zachęcają, żeby wyraził jakoś radość, a sportowiec pozostaje skupiony na kolejnym zadaniu, które zdecyduje o powodzeniu całej wyprawy – zjeździe na nartach ze szczytu. Przede mną taki właśnie zjazd. A właściwie trzy trudne jazdy. Dokończenie książki i wynegocjowanie wysokiej jakości wydruku, o czym mam dosyć słabe pojęcie (koszt produkcji 500 egz. wyniesie od 8 do 10 tysięcy złotych w zależności od firmy), a potem dystrybucja i promocja. Dopilnuję, aby znalazła się a Bonito, jednak mam świadomość, że samo jej pojawienie się na półkach niektórych księgarń czy w internecie – nic nie znaczy. Kurz osiada szybko, pajęczyny oplatają woluminy, kartki chłoną wilgoć, tomy pęcznieją, zdjęcia blakną, nieczytane książki umierają w ciszy, samotnie, zanim się narodzą. Dlatego proszę Was, abyście - tak jak pomogliście mi zebrać pieniądze – promowali tę pracę wśród znajomych, przyjaciół, krewnych, w swoich środowiskach, redakcjach, teatrach, gdzie się tylko da. Sam będę czynił starania, żeby zaistnieć publicznie, choć średni ze mnie aktor, wierzę jednak, że skoro dokonaliśmy wspólnie rzeczy nieoczekiwanej, bez której druk książki byłby tylko marzeniem, możemy pójść dalej i uznać ją za wspólną a sukces za zbiorowy. Tego sobie, Wam i książce „Koniec świata przy mojej ulicy” życzę. I rozpoczynam kolejną kampanię. Trzymajcie kciuki.
wtorek, 14 lipca 2020
Promocja medialna
poniedziałek, 13 lipca 2020
Słowo Adama Ziemienina
"Koniec świata na mojej ulicy" Jakuba Ciećkiewicza wciąga jak dobre wino, że aż pić się chce. Lektura tej prozy poetyckiej to prawdziwa uczta duchowa. Mieni się pełną paletą odcieni: bogatą wyobraźnią, jędrnym językiem i humorem najwyższej próby.
To co Ciećkiewicz wydobył z zakamarków rodzinnego domu i jak trafnie i przekornie przedstawił jego domowników jest godne podziwu. Galeria sąsiadów, miejscowych dziwaków i wszelkich typów "spod ciemnej gwiazdy" nie tylko tych z Olszy, to też majstersztyk Jakuba. I niepowtarzalny klimat!
Warto zanurzyć się w ten świat. Gorąco polecam
Adam Ziemianin
Zbiórka na wydanie trwa:
https://polakpotrafi.pl/projekt/koniec_swiata
piątek, 10 lipca 2020
Promocja medialna
W nocy, po audycji radiowej, wpłynęło 1000 złotych na Polakpotrafi.pl.
Adam Ziemianin skończył lekturę i powiedział mi wiele miłych słów. Czego pragnąć więcej? Wszystkim wielkie podziękowania.
Zbiórka trwa polakpotrafi.pl/projekt/koniec_swiata
poniedziałek, 6 lipca 2020
niedziela, 5 lipca 2020
15 dni do końca zbiórki
Przez ostatnie dni pracowaliśmy z Mirkiem Mrozowiczem nad rozwaleniem mojej książki: "Koniec świata na mojej ulicy", którą wzbogaciłem o 50 stron maszynopisu + zdjęcia + nową okładkę. (Mirku, dziękuję, jesteś wielki!). Od jutra ma ją czytać Adam Ziemianin, poeta o złotym sercu i wyrafinowanym guście. Potem zaczniemy zszywać całość do drukarni.
Dzięki uprzejmości i zainteresowaniu kolegów zajawki na temat książki i zbiórki pojawią się w przyszłym tygodniu w Dzienniku Polskim i Radiu Kraków.
Zbiórka zatrzymała się na kwocie 5242 złote (część pieniędzy wpłynęła na konto) szacuję, że brakuje około połowy sumy. Nie bedę już pisał o nagrodach - bezpłatnych pobytach i degustacjach w winnicy Zbrodzice, czy wpisach nazwisk na karty opowieści, bo wszysko jest na moim profilu:
https://polakpotrafi.pl/projekt/koniec_swiata
Zostało 15 dni do końca zbiórki i bardzo proszę o upowszechnianie tej wiadomości.
niedziela, 21 czerwca 2020
Stan gry
https://polakpotrafi.pl/projekt/koniec_swiata
poniedziałek, 15 czerwca 2020
Zbiórka na książkę
wtorek, 2 czerwca 2020
Wielka Księga Fezu
Fragment książki: "Spacer po mieście szaleńców"
W powietrzu wisi złota poświata
poranka, długie słoje światła spadają na wąskie uliczki medyny i rozpływają się
wokół gęstym, miodowym blaskiem, gdy Pan Hassan otwiera sklep w średniowiecznym
funduku.
W przestronnym wnętrzu dawnego
zajazdu sprzedawcy jak żonglerzy podrzucają w
górę wiosenne zielenie, letnie czerwienie, zimowe żółcie i jesienne brązy.
Młody subiekt - Kamal parzy miętową herbatę, lejąc długie strugi światła do arabskich
czarek, dziewczęta, właściwie jeszcze dzieci - Maisa i Nada, siadają przy
krosnach, a Pan Hassan, uśmiechnięty, uradowany łaską dobrze zaczętego dnia –
łagodnym głosem wprowadza mnie w alchemię tkactwa.
Istnieje bowiem tajemnica wzorów –
wszystkie te węże, krzyże, romby, oczy – mają swoje magiczne znaczenia. Chronią
przed złym spojrzeniem, urokiem, zemstą, a nawet przed chciwością Samiry i
chorobą. Tajemnica zaklęta jest w tysiącletnich ściegach, które spajają gęste
od włókien wyroby z Fezu, jakże odmienne od płaskich berberskich kobierców Atlasu
- ubogich, rzadkich, rozpaczliwie wydymających się na wietrze.
- Ważna jest także tajemnica
przeznaczenia: jedne dywany kładziemy na podłogach, a inne wieszamy na
ścianach, jeszcze inne rozkładamy na sofach, innymi otulamy pannę młodą w
drodze do nowego domu, a innych używamy przykrywając trumny. Dywan towarzyszy
nam przez całe życie – jako symbol piękna i wyraz tęsknoty… - mówi z nostalgią w głosie Pan Hassan.
Co dała światu kultura arabska? Poezję
i dywany… No, może jeszcze - hodowlę koni wierzchowych… naukę. Matematykę, z
liczbami niewymiernymi, astronomię, medycynę, socjologię… Rzemiosło… Alhambrę…
Wszystko!
Funduk mieni się kolorami, zielona
herbata pachnie dobrze zaparzoną miętą, a właściciel, z wielką białą brodą, to
jeden z ostatnich ludzi, którzy wierzą w piękno.
Kilkunastometrowe dywany zwisają
dumnie z podniebnej galerii, setki innych stoją wstydliwie zwinięte w ciasnych
belach, jeszcze inne przyczaiły się w pryzmach czekając na atak subiektów. A w
galerii, u góry, zgromadzono dywany latające, które czasem wypływają
przez okna funduku. I wówczas niebo wypełnia się setkami proporców, które fruną
w miękkim szmaragdowym powietrzu, nabierając szczególnego księżycowego blasku... i znaczenia.
niedziela, 31 maja 2020
Sahara
Fragment książki: "Spacer po mieście szaleńców"
Mury
miasteczka oblepia gęsta opończa wilgotnego zmroku. Tylko gdzieniegdzie, tuż
przy ziemi, bieleją pryzmy śmieci, sterczące z asfaltu jak wielkie kretowiska.
Lśnią kawałkami szklistego plastyku, wydzielając intensywny zapach
sfermentowanych owoców, gnijących warzyw, śmierdzącego mięsa...
Wzdłuż
ścian i na podniszczonych ławkach dworca pochrapują pasażerowie nocy -
nieogoleni mężczyźni w ciemnych, spłowiałych płaszczach. Mają puste, białe,
umęczone oczy - ludzi wędrujących po osobnych światach.
Stojąca
w końcu korytarza kasa, oświetlona mdłym blaskiem słabej, mlecznej żarówki,
przypomina staroświeckie kino. Zaspany staruszek, w grubej, brązowej galabiji,
powoli skreśla ołówkiem kratkę w diagramie i z mozołem wypisuje bilet. – Sahara la – wskazuje palcem peron,
gdzie siedzi smutny, żółty pies, odgrywający w przedstawieniu rolę konduktora.
Rozespani podróżni idą do autobusu powoli, lekko kołysząc się na nogach. Małymi
łyczkami połykają świt, jak popularną wodę Sidi Ali.
Projekcja
dnia zaczyna się od szarości kamiennych miasteczek. Po pół godzinie jazdy
czerwone góry rozprasza ostre światło brzasku, spadające gęstymi potokami z
ośnieżonych szczytów Atlasu. Za oknami migają dęby, gaje orzechów włoskich,
krzewy oleandra. Widać brązowe wioski Berberów, młodych sprzedawców
trzymających w wyciągniętych dłoniach minerały, właścicieli zaimprowizowanych
grilli w oparach błękitnego dymu. Każdy z nich jest reżyserem własnego
spektaklu, aktorem monodramu, mistrzem ceremonii.
Wąska droga pnie się ostro ku górze, przykleja do skał, ponad czeluściami przepaści, aż do przełęczy, a potem raptownie spada w dół. Rzężący silnik mamrocze wszystkie znane sobie modlitwy do Allacha, a piszczące hamulce litanijnie wtórują: - Allahu al-ahad, Allahu mahabbah, Allahu akbar...
Nagle
do wnętrza pojazdu zaczyna się sączyć biały dym z klimatyzacji. Ktoś krzyczy.
Kierowca szarpie ręczny. Słychać przeciągły, metaliczny pisk, a potem całą
serię przekleństw. Śniady szofer podchodzi do aparatury w dachu: majstruje,
mruczy i narzeka… Brzmi to jak: „Znowu się spieprzyło”.
Idę
pieszo do najbliższego miasteczka. Świat pachnie wiatrem i szaszłykiem z kozy.
Wzdłuż zapiaszczonych ulic rozjarzonych światłem ciągną się siermiężne, ręcznie
malowane, szyldy agencji turystycznych, z obowiązkowymi rysunkami koślawych
wielbłądów, błękitnych jeźdźców i brązowych namiotów. Drogowskaz, przybity do
drzwi największej krzyczy: „Karawana do Timbuktu - 51 dni”.
Wokoło
widać mężczyzn w barwnych tunikach,
chłopców na motorowerach, ciągnących za sobą długie, żółte ogony
pustynnego pyłu, starsze kobiety dźwigające na plecach wiązki chrustu,
rozbiegane dzieci, wyciągające dłonie do turystów – Panie długopis, notes, euro...
W
niewielkiej osadzie Tamergut, po pustych, złotoczerwonych ulicach, dwóch
połączonych glinianych ksarów, błądzi wielu ludzi chorych, okaleczonych,
cierpiących na dolegliwości psychiczne – nieszczęśników o rozszerzonych oczach
i wyrazistych, ostrych rysach twarzy. To zagubione dusze – którym cudowna aura
i tajemnicza energia, emitowana przez świątynię bractwa sufickiego Naciri,
przynosi utracony spokój. Najlepiej byłoby tu zostać, by razem z nimi zgłębiać tajemnice
istnienia.
W
Tamergut można doznać szczęścia – można dotknąć Boga. Wszystko się miesza: życie i śmierć, magia, mistycyzm, religijność... Barwy,
kształty i substancje - powłoka
oddzielająca świat realny od świata duchowego – chwilami staje się tak cienka,
jak malarska folia. Wystarczy nieopatrznie wyciągnąć dłoń, żeby dotknąć dżina.
Wystarczy skręcić z traktu, żeby spotkać ghula. A jeszcze dalej, głębiej, w
stronę Algierii i Mauretanii, gdzie ciągnie się kontynent zimnych, białych
piasków, duchy wychodzą prosto z nocy, i tak zwyczajnie, po domowemu, siadają
przy ogniskach. Czy to jedynie wyobraźnia? Przeczucie? Choroba nerwowa?
W
bocznej uliczce, wabiącej szyldem „Internet-cafe”, dwie arabskie dziewczyny,
zapraszają mnie do ciemnej, betonowej klitki, gdzie na wyszczerbionych stołach
stoi kilka komputerów wyposażonych w lepkie od brudu arabskie klawiatury. Piszę
list do Tomka i melduję o swoich postępach. Z Polski żadnej wiadomości, zresztą
od kogo? Zniknąłem. Rozpłynąłem się we mgle. Gdzieś pośród piasków. Tak jest
łatwiej dla wszystkich.
środa, 20 maja 2020
Witajcie w Marrakeszu!
– Teraz przejdziemy przez podwórko i będziemy na miejscu – w głosie przewodnika przez chwilę brzmi niepokój.
- Powiedziałam – końmi mnie stąd nie ruszą!
– Trzy razy chciałam skoczyć z dachu. Czyściłam kwasem płytki, szarpałam się z ogrodnikami. W dniu inauguracji, kiedy na fetę przyszli szefowie agencji turystycznych - w ostatniej chwili - włożyłam na brudne nogi długie buty. I nikt mnie nie wziął za szefową.
- Nie pytaj!
Dagmara macha ręką. System fiskalny jest zagmatwany. Domiaru za dzierżawę budynku nie da się zapłacić. Podatków: lokalnych, państwowych, na promocję turystyki, od napojów i Bóg wie jeszcze czego... zapamiętać. Na targu nikt nie używa kas fiskalnych, rzemieślnicy nie rozumieją pojęcia „faktura”. Trzeba mieć arabskiego księgowego i dobre układy w urzędach. Uroda pomaga. Kiedy trzeba załatwić trudną sprawę wkładam sukienkę z dekoltem i pochylam się nad biurkiem urzędnika – uśmiecha się z poczuciem, że umie zrobić figla.
Kiedy otworzyła interes, przyjaźniła się z sąsiadami: pijakami, prostytutkami, złodziejami. Zaprzyjaźnienie przebiegało po marokańsku - Najpierw się do nich uśmiechasz, potem pozdrawiasz, później częstujesz ciastkiem, a potem ktoś częstuje ciebie. Koniecznie trzeba zjeść! Odmowa, to obraza.
– Dlaczego oszukałeś mojego klienta? Przyszedł po miód za 50 dirhamów, nie za 500! – sprzedawca drapie się po głowie zawstydzony.
– Tu było moje pierwsze mieszkanie – pokazuje Dagmara. – Najbezpieczniejsze w całym Marrakeszu. O, jest mój kot, Bąbel!
– Czy Maroko się zmienia? Demokratyzuje?
Mehi przeczesuje włosy.
– Za panowania króla Hassana II nie moglibyśmy odbyć tej rozmowy. Mój brat– Aziz – przez politykę spędził pół życia w podziemnym więzieniu na Saharze.
– Idziemy do African Chic – dodaje Dagmara. - Żebyś zrozumiał, musisz doświadczyć.
Faris wybucha śmiechem – Wyjdź już ze studiowania średniowiecznej kultury arabskiej, czas zakosztować życia.