Strzeliła
furtka. Pod domem stała żółta karetka pogotowia z niebieskim kogutem.
Pielęgniarze wnosili do domu na noszach ciotkę Helę. Była opleciona
przezroczystymi przewodami. Z przedramienia wystawała jej igła z wężykiem. Twarz
miała popielatą i jeszcze bardziej niż zawsze pokrytą zmarszczkami - przypominała
wielkiego indyka.
Po chwili
żałobno-medyczny orszak znikł w czeluściach parteru.
- Ciotka ma
raka płuc – powiedział drewnianym głosem dziadek. Nie wolno jej przeszkadzać.
Przez uchylone
drzwi oglądaliśmy jak pielęgniarze w białych chałatach instalowali wokół
łóżka kroplówkę i rurki, które miały
pomóc cierpiącej w oddychaniu.
- Ona tu
przyjechała umrzeć – mówiła przez telefon martwym głosem matka. – Nie, nie ma
żadnej nadziei.
Po zamordowaniu
wróbla wiedziałem już czym jest śmierć. Jest chwilą, w której ogród kamienieje.
Ptaki przestają śpiewać, ucisza się wiatr, a serce wypełnia ciężar wyrzutów
sumienia. Nie chciałem, żeby ciotka umarła.
- Niedługo
kojfnie – zauważył bezceremonialnie brat. – Grała, srała, ale miliona nie
wygrała – dodał złośliwie.
Przez większość
życia wszyscy się z Heli wyśmiewali. Była dziwaczką. Jeździła po mieście
taksówkami. Nałogowo grała w gry liczbowe: lajkoniki, lotki, a nawet w loterię
państwową, w którą nikt jeszcze przecież nie wygrał. Pod koniec miesiąca, zanim
listonosz przyniósł jej emeryturę, pożyczała od babci drobne kwoty, bo nie
miała na chleb. Kiedyś przeczytałem w „Przekroju” wiersz Ludwika Kerna: „Ciotka
idiotka grała w totolotka…” i od tej pory nazywaliśmy ją z bratem „totoidioto”.
No, ale czy
wygranie miliona zapewnia szczęście? Można się nad tym zastanawiać. Szewc Serafin,
z żółtej kamienicy przy torach, trafił szóstkę a potem się rozpił i umarł pod
płotem. Bo szewc w swoim prostym i monotonnym życiu nie miał żadnego marzenia.
Był jałowy, pusty. Przypominał wielkiego
miśka, z którego sypały się trociny i w końcu wylądował na strychu. A ciotka
chciała jechać do Sao Paulo.
Deszcz wciąż
padał. Strugi wody rozmiękczały trawniki i tworzyły wielkie, bure kałuże.
Białucha wystąpiła z brzegów, nabrała koloru kawy Turek. Z wielką furią toczyła
wściekłe fale w kierunku fabryki Wandera. Jaś Mech, przy pomocy mojego brata,
wrzucił do wody stare drzwi połączone drutem z warstwą styropianu i wskoczył na
prowizoryczną tratwę, budząc podziw całej okolicy. Dziś taki spływ nazywa się
raftingiem.
Po wielu
dniach, kiedy wydawało się, że umierająca ciotka także odpłynęła, całkiem
nieoczekiwanie usiadła i poprosiła o zupę. Przekrzykując grzmoty piorunów wciąż
terkotała o starszej siostrze, która przed wojną wyemigrowała do Brazylii,
wylądowała w buszu i mieszkała wśród Indian. Nie byli to co prawda prawdziwi
Indianie, tacy jak Wonnetou, tylko trochę gorsi. Chodzili na golasa, z
przepaskami na biodrach i wkładali sobie drewniane krążki w dolną wargę.
Jakimś cudem,
dzięki listom do organizacji międzynarodowych,
Heli udało się nawiązać kontakt z siostrą i do domu przyszła paczka z
Sao Paulo. Zawierała drewniane maski, płyty z dziwaczną muzyką, zdjęcia wielkiej
figury Jezusa stojącej nad miastem, czekoladę, a także kopertę zawierającą 20
dolarów. To było jak wygrana w totolotka. Ciotka Hela, promieniała. I… wyraźnie
wracała do zdrowia.
Z tej okazji
zorganizowano odkładane od dawna imieniny. Po kuchni krzątały się kobiety,
otwierano grzybki, krojono warzywa na sałatkę. A wuj Janek – zadowolony i
uśmiechnięty, w klubowej granatowej marynarce – rzucił. – Myślę, że już czas
otworzyć szampana.
Nad ogrodem
zaświeciło słońce. Prawdziwy busz skłębionych pnączy i bluszczów rozbłysnął jak
zielona latarnia. Trawy parowały. Temperatura rosła. Robiło się duszno, ciepło.
A Białucha toczyła wzburzone fale jak Amazonka. I chociaż Indian brakowało, bo
my mieliśmy tylko stroje kowbojów, był to jeden z piękniejszych dni mojego dzieciństwa.
Brazylijski.
Rano, kiedy
przyszliśmy życzyć Ciotce Heli dobrego dnia, leżała sztywna, biała, z
opuszczoną brodą i otwartymi ustami. Jej oczy uciekły w górę. Podniosłem zimną
dłoń, która bezwładnie opadła na pościel. Była wypełniona śmiercią jak zabity
wróbel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz