niedziela, 7 lutego 2021

Ciotka Hela

 

Strzeliła furtka. Pod domem stała żółta karetka pogotowia z niebieskim kogutem. Pielęgniarze wnosili do domu na noszach ciotkę Helę. Była opleciona przezroczystymi przewodami. Z przedramienia wystawała jej igła z wężykiem. Twarz miała popielatą i jeszcze bardziej niż zawsze pokrytą zmarszczkami - przypominała wielkiego indyka.

Po chwili żałobno-medyczny orszak znikł w czeluściach parteru.

- Ciotka ma raka płuc – powiedział drewnianym głosem dziadek. Nie wolno jej przeszkadzać.

Przez uchylone drzwi oglądaliśmy jak pielęgniarze w białych chałatach instalowali wokół łóżka  kroplówkę i rurki, które miały pomóc cierpiącej w oddychaniu.

- Ona tu przyjechała umrzeć – mówiła przez telefon martwym głosem matka. – Nie, nie ma żadnej nadziei.

Po zamordowaniu wróbla wiedziałem już czym jest śmierć. Jest chwilą, w której ogród kamienieje. Ptaki przestają śpiewać, ucisza się wiatr, a serce wypełnia ciężar wyrzutów sumienia. Nie chciałem, żeby ciotka umarła.

- Niedługo kojfnie – zauważył bezceremonialnie brat. – Grała, srała, ale miliona nie wygrała – dodał złośliwie.

Przez większość życia wszyscy się z Heli wyśmiewali. Była dziwaczką. Jeździła po mieście taksówkami. Nałogowo grała w gry liczbowe: lajkoniki, lotki, a nawet w loterię państwową, w którą nikt jeszcze przecież nie wygrał. Pod koniec miesiąca, zanim listonosz przyniósł jej emeryturę, pożyczała od babci drobne kwoty, bo nie miała na chleb. Kiedyś przeczytałem w „Przekroju” wiersz Ludwika Kerna: „Ciotka idiotka grała w totolotka…” i od tej pory nazywaliśmy ją z bratem „totoidioto”.

No, ale czy wygranie miliona zapewnia szczęście? Można się nad tym zastanawiać. Szewc Serafin, z żółtej kamienicy przy torach, trafił szóstkę a potem się rozpił i umarł pod płotem. Bo szewc w swoim prostym i monotonnym życiu nie miał żadnego marzenia. Był jałowy, pusty.  Przypominał wielkiego miśka, z którego sypały się trociny i w końcu wylądował na strychu. A ciotka chciała jechać do Sao Paulo.

Deszcz wciąż padał. Strugi wody rozmiękczały trawniki i tworzyły wielkie, bure kałuże. Białucha wystąpiła z brzegów, nabrała koloru kawy Turek. Z wielką furią toczyła wściekłe fale w kierunku fabryki Wandera. Jaś Mech, przy pomocy mojego brata, wrzucił do wody stare drzwi połączone drutem z warstwą styropianu i wskoczył na prowizoryczną tratwę, budząc podziw całej okolicy. Dziś taki spływ nazywa się raftingiem.

Po wielu dniach, kiedy wydawało się, że umierająca ciotka także odpłynęła, całkiem nieoczekiwanie usiadła i poprosiła o zupę. Przekrzykując grzmoty piorunów wciąż terkotała o starszej siostrze, która przed wojną wyemigrowała do Brazylii, wylądowała w buszu i mieszkała wśród Indian. Nie byli to co prawda prawdziwi Indianie, tacy jak Wonnetou, tylko trochę gorsi. Chodzili na golasa, z przepaskami na biodrach i wkładali sobie drewniane krążki w dolną wargę.

Jakimś cudem, dzięki listom do organizacji międzynarodowych,  Heli udało się nawiązać kontakt z siostrą i do domu przyszła paczka z Sao Paulo. Zawierała drewniane maski, płyty z dziwaczną muzyką, zdjęcia wielkiej figury Jezusa stojącej nad miastem, czekoladę, a także kopertę zawierającą 20 dolarów. To było jak wygrana w totolotka. Ciotka Hela, promieniała. I… wyraźnie wracała do zdrowia.

Z tej okazji zorganizowano odkładane od dawna imieniny. Po kuchni krzątały się kobiety, otwierano grzybki, krojono warzywa na sałatkę. A wuj Janek – zadowolony i uśmiechnięty, w klubowej granatowej marynarce – rzucił. – Myślę, że już czas otworzyć szampana.

Nad ogrodem zaświeciło słońce. Prawdziwy busz skłębionych pnączy i bluszczów rozbłysnął jak zielona latarnia. Trawy parowały. Temperatura rosła. Robiło się duszno, ciepło. A Białucha toczyła wzburzone fale jak Amazonka. I chociaż Indian brakowało, bo my mieliśmy tylko stroje kowbojów, był to jeden z piękniejszych dni mojego dzieciństwa.

Brazylijski.

Rano, kiedy przyszliśmy życzyć Ciotce Heli dobrego dnia, leżała sztywna, biała, z opuszczoną brodą i otwartymi ustami. Jej oczy uciekły w górę. Podniosłem zimną dłoń, która bezwładnie opadła na pościel. Była wypełniona śmiercią jak zabity wróbel.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz