piątek, 28 lutego 2020

Czas obrazów (8)



Wyszedłem przed dom. Było cicho, skamieniałe ptaki milczały na wieść o śmierci dobrodzieja, który każdego poranka podawał im na porcelanowym talerzyku okruszki chleba, a po południu kawałki żółtego, pachnącego ciasta, pieczonego niestrudzenie od lat przez naszą gospodynię Jadwisię. Był to gest szlachetności i altruizmu, gest skąpca przechowującego dla domowników jedynie sarkazm, ale ptaki, ptaki to co innego, one przypominały mu dzieciństwo...
Spojrzałem na poskręcane, ciężkie od owoców jabłonie. Ileż razy spędzałem wieczory w ich bezpiecznych  ramionach, patrząc na pełgające gwiazdy, śledząc rozrzucone po blejtramie nocy żyrandole blasku, ciesząc się śpiewem świerszczy i gęstym spokojem letnich nocy.
Nagle, z oddali, z głębi uliczki, dał się słyszeć wzbierający warkot silnika. Na motorowerze uzbrojonym w dwa czarne pedały jechał, jak na bitwę pod Wiedniem, starzec w białym trenczu, z długą, siwą czupryną. Majestatyczna sylwetka motocyklisty, złączona z czerwonym mechanizmem dwukołowca, nadawała obrazowi nierzeczywisty, lecz wspaniały wyraz. Tymczasem hrabia, jadąc przed siebie, kłaniał się przechodniom z powagą jak hetman odbierający honory od wojska.
– No chodź – mruknął brat. – Zniesiemy dziadka do piwnicy…
Dni, które nastąpiły potem, kipiały od bogactwa lipca. Wlewały się złotymi promieniami do ogrodu, rozlewały po pokojach, odbijały od ścian i posadzek, aż trafiły do gabinetu luster, gdzie krzyżowały
spojrzenia i oślepiały nas bolesnym blaskiem.
Brat leżał na skórzanej kozetce, ciężko dysząc i popijając wodę z sokiem cytrynowym, a ja zaglądałem powoli do szaf i kredensów, z rozkoszą Robinsona, znajdując dziwaczne przedmioty – cewniki, lewatywy, broszurę: „Jak domową metodą zrobić analizę moczu”, a na końcu zieloną leicę z czasów Wielkiej Wojny, z kompletem filmów, papierów, chemikaliów… W moim życiu zaczynał się czas obrazów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz