Wyszedłem przed dom. Było cicho, skamieniałe ptaki milczały
na wieść o śmierci dobrodzieja, który każdego poranka podawał im na
porcelanowym talerzyku okruszki chleba, a po południu kawałki żółtego,
pachnącego ciasta, pieczonego niestrudzenie od lat przez naszą gospodynię
Jadwisię. Był to gest szlachetności i altruizmu, gest skąpca przechowującego
dla domowników jedynie sarkazm, ale ptaki, ptaki to co innego, one przypominały
mu dzieciństwo...
Spojrzałem na poskręcane, ciężkie od owoców jabłonie. Ileż
razy spędzałem wieczory w ich bezpiecznych ramionach, patrząc na pełgające gwiazdy,
śledząc rozrzucone po blejtramie nocy żyrandole blasku, ciesząc się śpiewem
świerszczy i gęstym spokojem letnich nocy.
Nagle, z oddali, z głębi uliczki, dał się słyszeć
wzbierający warkot silnika. Na motorowerze uzbrojonym w dwa czarne pedały
jechał, jak na bitwę pod Wiedniem, starzec w białym trenczu, z długą, siwą
czupryną. Majestatyczna sylwetka motocyklisty, złączona z czerwonym mechanizmem
dwukołowca, nadawała obrazowi nierzeczywisty, lecz wspaniały wyraz. Tymczasem
hrabia, jadąc przed siebie, kłaniał się przechodniom z powagą jak hetman
odbierający honory od wojska.
– No chodź – mruknął brat. – Zniesiemy dziadka do piwnicy…
Dni, które nastąpiły potem, kipiały od bogactwa lipca.
Wlewały się złotymi promieniami do ogrodu, rozlewały po pokojach, odbijały od
ścian i posadzek, aż trafiły do gabinetu luster, gdzie krzyżowały
spojrzenia i oślepiały nas bolesnym blaskiem.
Brat leżał na skórzanej kozetce, ciężko dysząc i popijając wodę z sokiem cytrynowym, a ja zaglądałem powoli do szaf i kredensów, z rozkoszą Robinsona, znajdując dziwaczne przedmioty – cewniki, lewatywy, broszurę: „Jak domową metodą zrobić analizę moczu”, a na końcu zieloną leicę z czasów Wielkiej Wojny, z kompletem filmów, papierów, chemikaliów… W moim życiu zaczynał się czas obrazów.
Brat leżał na skórzanej kozetce, ciężko dysząc i popijając wodę z sokiem cytrynowym, a ja zaglądałem powoli do szaf i kredensów, z rozkoszą Robinsona, znajdując dziwaczne przedmioty – cewniki, lewatywy, broszurę: „Jak domową metodą zrobić analizę moczu”, a na końcu zieloną leicę z czasów Wielkiej Wojny, z kompletem filmów, papierów, chemikaliów… W moim życiu zaczynał się czas obrazów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz