czwartek, 27 lutego 2020

Drzewo domu 6

Nasz dom składał się z niezliczonej liczby korytarzy, przejść, zakamarków, pokojów przechodnich, okien i balkonów…. Wielki, jasny strych, prześwietlony tyczkowatymi strumieniami słońca, wypełniały wiklinowe kosze i drewniane paczki zawierające nierozpakowany posag ciotki. Były tam miedziane rondle, patelnie, zastawy stołowe, stare strzelby, bukłaki na wodę i gorzałkę. Wszystko, co powinno się znaleźć w arce na wypadek potopu.
Piwnice pachniały chłodem i wilgocią. Pokój służącej był przesycony tanimi perfumami, które dobrze komponowały się z mosiężnym łóżkiem, klęcznikiem i wizerunkiem świętej Bronisławy. Z pralni buchała woń szarego mydła i krochmalu. Susznia, pełna wiszących prześcieradeł, stanowiła prawdziwy dziecięcy labirynt – pachniała zabawą. W piwnicy jarzynowej na żelaznym haku kruszał zając, czekający na żelazną maszynkę do mięsa, a w piwnicy koksowej można było bezkarnie biegać po zwałach czarnych kamieni. Bawialnia, gdzie czasem siadaliśmy do Wigilii, wydzielała słodki zapach wilgoci, a palarnia babci, jedyne miejsce odpoczynku w trakcie pracowitego dnia poświęconego zarządzaniu służbą – była zawsze wypełniona dymem.
Życie domowników toczyło się pomiędzy światem pająków, ślimaków i owadów, które opanowały przyziemie, przypominające wielki kadłub drewnianego statku, a światem dzikich pszczół i gołębi,których areną był zakurzony strych.
Najważniejszym punktem i bijącym sercem rezydencji był gabinet dziadka, słynnego lekarza, bohatera wojen, komendanta pociągów sanitarnych i placów opatrunkowych, którego sława sięgała Wiednia, Pragi, Berlina i Budapesztu.
Na piętrze ciągnęły się niezliczone pokoje, w których wypoczywał ten spośród domowników, kto właśnie dopadł łóżka, fotela lub kanapy, bo wszyscy sprawiali wrażenie sennych duchów, które przemieszczały się powoli i majestatycznie popychane delikatnymi podmuchami wiatru.
W czasach, kiedy dorastaliśmy, arka ulegała stopniowej degradacji. Pacjenci zniknęli wskutek braku chorób. Gosposia uciekła z ogrodnikiem. Ogród zarósł zielskiem i z francuskiego zmienił się w angielski. Postępujący upadek, zniszczenie, destrukcja – ze światła i porządku prowadziły nas w ciemne odmęty niebytu i zapomnienia. Umieranie bez śmierci, stan dziwnego letargu, przez całe lata były firmowym znakiem tego domu, w którym zawsze stały zegary. Ich bicie mogłoby bowiem obudzić domowników ze snu zwanego życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz