środa, 26 lutego 2020

Zachód słońca (fragment 4)




...– Gdy-wszy-scy-uma-rną, to dom sta-nie się pu-sty – wykrzykuje w tańcu moja czteroletnia wnuczka Małgosia.
Uśmiecham się…
Tak, jestem już stary i na tyle mądry, że nie wiem, jak żyć.

Ważne jest światło,
wszystkie frakcje
rozłożone na paletach pajęczyn,
rozbłyski słońca w rzece, zapach łąki i taniec ważki
to wszystko jest ważne.
Także skrzypienie okna na strychu, malwy w ogródku, stary patefon, chomąto, pachnące skórą siodło po przodkach…
Tyle już wiem, a więc zostanę zbawiony.

Na starość próbuję się uczyć od wnuczek.

– O, miodek – woła dwuletnia Karolinka, oglądając książkę – bardzo lubię miodek… – O wilk – jaki milutki! Dziewczynki żyją w wiecznym Teraz, co je uwalnia od wstydu za wczoraj i lęku przed jutrem.
Dla nich ważne są okruchy chwil:
obserwacja skrzydeł motyla
przyjaźń ze świerszczem
zaciekawienie pyszczkiem jeża
ciepły wieczór w domku na drzewie.

Powoli brodzę w zmierzchu,
w gabinecie cieni, gdzie umierali dziadek i ojciec,
między stertami nieprzeczytanych książek
magazynów dawno minionych mądrości
kiedy nie było smartfonów, tabletów, Wikipedii i wyroczni delfickiej Google.
Cierpliwie układam się z losem.
Przed rozwodem chciałbym podpisać ugodę.

Za oknem, w ogrodzie, dzień po raz kolejny poddaje się nocy. Wschodzący księżyc ciągnie za sobą sieć tandetnych gwiazd. Takiego wieczoru, miałem chyba 5 lat, leżałem na konarze jabłoni 
i nagle otworzyło się niebo –
ujrzałem w zachwycie –
pędzące po tarczy galaktyk Konie Boga.
Tak było, przysięgam, choć nikt mi nie wierzy…
Potem lekarze zdiagnozowali chorobę:
„nadmiernie wyostrzona wyobraźnia”...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz