Mróz złapał miasto za twarz żelazną pięścią. Szedłem wśród
trzaskających kałuż, w huku pękających drzew, aż do białej, ukrytej wśród
śniegów kliniki, gdzie brat chorował na oko. Drzwi budynku odwaliłem stojącą w
pobliżu szuflą. Żelazną kłodę odmroziłem zapalniczką. Gdy się dokopałem do wnętrza
i natarłem na drzwi ramieniem, z dyżurki wybiegł mały, brodaty portier w
poplamionym fartuchu. Wybałuszył ślepia i wystękał: – Co tak późno? Miał
zepsute zęby. Szczególnie górna trójka wymagała naprawy.
Klinika przypominała pałac zdrowia. Tak to się wtenczas
budowało: szerokie korytarze, marmurowe schody, ociekające lakierem drewniane
poręcze, ogromne okna, przestronne sale. Chory w XX wieku był księciem, lekarz
królem, a ordynator – cesarzem. Mojego dziadka: doktora wszech nauk medycznych,
noszono na wizyty w lektyce!
Brat wyszedł właśnie z zabiegu, z zastrzykiem w oku. –
Widzisz – powiedział – jakie postępy robi medycyna? Był rozczochrany, z rozwichrzoną brodą, jedno oko
miał czarne, a drugie niebieskie. Rozpięty szlafrok odsłaniał kosmaty brzuch,
ale najgorsze były stopy – z wielkimi, twardymi, pancerzami paznokci.
– Zapalenie stawów rzuciło mi się na oko – powiedział. – Ale
już mnie stawiają na nogi.
– Przyniosłem ci gazety – sięgnąłem do torby, w porę jednak
zrozumiałem, że nie o to chodziło. – Ty, kup mi lepiej krówek, pomadek,
czekoladek – wyszeptał z podnieceniem.
Wokół nas chodziły młode pielęgniarki o pięknych kształtach,
wymalowane i pachnące, jak kwintesencja wiosny. Ich zielone fartuchy rozchylały
się, ujawniając bujność kobiecej natury. Ich twarze, pokryte prowokującymi, kolorowymi
uśmiechami, kontrastowały z nastrojem zimy. Wśród nich brylował mój brat:
wkładał siostrom do ust krówki, prawiąc komplementy po francusku.
– Dziwna terapia – pomyślałem, ale może źle postrzegam
sprawy. Szedłem do drzwi spadając prosto w białą połać zimy. Na drzewie siedziały
szkliste, zamarznięte ptaki. Z ulicy Kopernika – od Białej Chirurgii - całą szerokością jezdni płynęła muzyka. Dzięki
inwencji radnych w tym roku do pługów śnieżnych przymocowano szerokopasmowe głośniki. Grano
menueta Mozarta. Odwróciłem się. Za oknami lecznicy przesuwały się
roztańczone postaci.
Ostatni raz widziałem brata tak szczęśliwym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz