środa, 1 kwietnia 2020

Zbieracze gwiazd





Noc przecinały dwie świetlne linie – Kładka Zakochanych szybko uciekała w mrok i ginęła pośród gwiazd. Drogowskazami na tej ścieżce, wyzłoconej księżycowym puchem, były „kłódki miłości”– talizmany uczuć, oznakowane czerwonymi serduszkami, inicjałami i koniecznie znakami (+). Metalowe artefakty dyndały wokoło na wietrze, zaświadczając, że Haczyk i Zameczek wciąż jeszcze się uwielbiają. Choć czy na pewno, skoro uczucia tak łatwo ulegają dzisiaj rozkładowi?
Równoległa kładka – „droga dla rowerzystów, rencistów i osób niedookreślonych” – biegła obok, a później skręcała w dół. Jako człowiek niedookreślony szedłem po śliskim, czerwonym wężu, na którym gromadziły się odrobiny śniegu. W pewnej chwili zobaczyłem młodą parę. Zakochani mieli po 20 lat. Dziewczyna obejmowała chłopca za kark, wpatrywała mu się głęboko w oczy, robiła wrażenie, jakby go wchłaniała. Po chwili, po męsku, sięgnęła do ust wybrańca. W świetle księżyca wyglądała jak kobieta – odkurzacz, wsysająca ekstrakt pożądania.
Z oddali zobaczyłem sylwetkę Mieczysława Święcickiego – w długim czarnym płaszczu, kapeluszu i czerwonym szaliku – szedł powoli, oganiając się laską od aniołów. Najbardziej natrętny anioł miał miedziane włosy i słodki głos sopranistki. Wymieniliśmy ukłony i uśmiechy. - Może mnie pan sfotografować - powiedział serdecznie widząc leicę. Nacisnąłem migawkę zdając sobie sprawę, że ten gest ma sens rytualny i magiczny, że jest wyborem cząsteczki z nieskończoności, cząsteczki, którą odnalazły w mroku moje emocje. Że tak zrobione zdjęcie to mój portret. On zdawał się dobrze o tym wiedzieć.
Kładka skręcała w bok i przechodziła w mały placyk. Nie wiedząc, co robić, położyłem się na ziemi i długo patrzyłem na wirujące płatki. Pomiędzy nimi widziałem małe gwiazdy, które spadały na okoliczne bulwary. Zbieracze tylko na to czekali. Rzucili się całą czeredą z jutowymi workami. Wzdłuż Wisły ciągnął się metaliczny śpiew aniołów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz