czwartek, 23 kwietnia 2020

Owca na wypasie




Na wąskiej, oblodzonej drodze, stał parujący baran. Dwie strugi obłoków, buchające obficie z jego nozdrzy, mieszały się z poranną mgłą i cały ten obraz, utrzymany w odcieniach bieli i szarości, był surrealistyczny.
Padał drobny, twardy, metaliczny śnieg. Nad miastem wisiało gęste, brejowate niebo, które przypominało teraz ubitą w rondlu śmietanę, posypaną mąką. Z boku wyrastały samotne, czarne drzewa, otulone parą. Wszystkie te kadry były bardzo dobre. Modernistyczne. Z chandrą. Z zaśpiewem smutku. Do wtóru myślałem o kimś, kto odjechał na bardzo długich nartach, pozostawiając za sobą delikatne bruzdy, szybko zasypane przez padający śnieg. Wszyscy teraz zjeżdżają i odjeżdżają – taki sezon!
Po co to robię? Fotografia jest częścią mnie i tego miasta. Spotkaniem twarzą w twarz. Powrotem do imperium dzieciństwa. Zapisem emocji, hołdem dla Hermanowicza…
Po co to robię? Żeby dłużej nie myśleć, zjechałem na butach – szybki i skrętny jak sanki. Przed food truckierm „Rozbrykana owca” mały, żółty piesek z czarnym noskiem merdał śmiesznie zakręconym ogonkiem. Wewnątrz, w budzie, stały: „sprzedawczyni Magda” i „sprzedawczyni Helena”. Magda zbliżyła wymalowane usta do tutki mikrofonu i powiedziała metalowym głosem: – Proszęę odebraaać "Owcę na wypasie"! Była to kefta z mięsa jagnięcego, otoczona rumianymi falafelami, polana aromatycznym sosem pomidorowo-kolendrowym z ciecierzycą, do tego chrupiąca sałatka z sosami jogurtowymi: pikantnym i sezamowo-cytrynowym oraz pyszna grillowana pita. Nie po raz pierwszy wyznawcy Allaha zaatakowali Kraków.   
Tymczasem baran, który okazał się Pegazem, zebrał się w sobie i próbował odfrunąć ale zamarzły mu skrzydła, więc stał tylko wyprężony demonstrując gotowość do najbardziej heroicznych wysiłków. A może tylko udawał, bo chciał mi pozować do zdjęcia?  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz