wtorek, 7 kwietnia 2020

Misja

Miasto przyczaiło się pod rosnącą warstwą śniegu, który wciąż padał, okrywając drzewa miękką watą snu i zapomnienia. Wisła parowała. Białe ptaki, które unosiły się samotnie w powietrzu, wraz z rozedrganymi płatkami, wpadały w rodzaj transu kataleptycznego, hipnozy, otępienia, a nieliczni przechodnie, przeżywali stany z pogranicza jawy i fantazji, sądzili, że wchodzą do ogrodów zimy, gdzie spotykają zapomnianych mieszkańców, z innych, dawno minionych epok. Szedłem bulwarami, chroniąc leciwą leicę w połach płaszcza, połykając obłoki pary, wiatru, płatków śniegu, łapiąc do kamery czas, a może nawet więcej – promień światła, który pozostając poza cienką materią atmosfery, wciąż jest obecny i ujawnia się w rzadkich chwilach rozładowania energii, gdy czakram Wawelu zapada w letarg. 

Z mgły i wirowania płatków powoli wyłaniał się anioł. Był prześwietlony zimą, ogromny, gładki, niemal przezroczysty. Jego bladoróżowe usta układały się w półuśmiechu. – Nie, nie… wyszeptał podnosząc dłoń. – Nie trzeba… 

Odruchowo nacisnąłem migawkę. Płatki zawirowały, Cherubin, o złotych włosach, rozpłynął się w powietrzu, od Wisły zaryczała syrena przepływającej barki. Pomyślałem, że kapitan stracił panowanie nad okrętem, a może wpłynął w inny czas, dawny, mityczny, kiedy pod Wawelem było szerzej i rozlewniej, a na bulwarach handlowali piaskarze. Mgła gęstniała. Szedłem w kierunku Plant. Z oddali dobiegło człapanie konia i skrzypienie dorożki. Poczułem zapach świeżej kawy. Moja misja powoli się wyjaśniała…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz