Misja
Miasto przyczaiło się pod rosnącą warstwą śniegu, który
wciąż padał, okrywając drzewa miękką watą snu i zapomnienia. Wisła parowała.
Białe ptaki, które unosiły się samotnie w powietrzu, wraz z rozedrganymi
płatkami, wpadały w rodzaj transu kataleptycznego, hipnozy, otępienia, a
nieliczni przechodnie, przeżywali stany z pogranicza jawy i fantazji, sądzili,
że wchodzą do ogrodów zimy, gdzie spotykają zapomnianych mieszkańców, z innych,
dawno minionych epok. Szedłem bulwarami, chroniąc leciwą leicę w połach płaszcza,
połykając obłoki pary, wiatru, płatków śniegu, łapiąc do kamery czas, a może
nawet więcej – promień światła, który pozostając poza cienką materią atmosfery,
wciąż jest obecny i ujawnia się w rzadkich chwilach rozładowania energii, gdy
czakram Wawelu zapada w letarg.
Z mgły i wirowania płatków powoli wyłaniał się anioł. Był prześwietlony zimą,
ogromny, gładki, niemal przezroczysty. Jego bladoróżowe usta układały się w
półuśmiechu. – Nie, nie… wyszeptał podnosząc dłoń. – Nie trzeba…
Odruchowo nacisnąłem migawkę. Płatki zawirowały, Cherubin, o złotych włosach,
rozpłynął się w powietrzu, od Wisły zaryczała syrena przepływającej barki.
Pomyślałem, że kapitan stracił panowanie nad okrętem, a może wpłynął w inny
czas, dawny, mityczny, kiedy pod Wawelem było szerzej i rozlewniej, a na
bulwarach handlowali piaskarze. Mgła gęstniała. Szedłem w kierunku Plant. Z
oddali dobiegło człapanie konia i skrzypienie dorożki. Poczułem zapach świeżej
kawy. Moja misja powoli się wyjaśniała…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz