czwartek, 16 kwietnia 2020

Tramwaj


Tramwaj powoli zmierzał ku pętli salwatorskiej, był to wyjątkowo stary, wysłużony, wpół zdezelowany model z drewnianymi ławkami i półotwartymi żelaznymi galeryjkami, pamiętający jeszcze lata 50. Myślałem, że wszystkie egzemplarze z tej serii dawno temu wycofano do muzeum techniki albo na nowohuckie złomowiska, ale widocznie – jakimś cudem – jeden ocalał.
– Pewnie puszczają go wyłącznie nocą – pomyślałem.
Kiedy weteran szyn skręcił z piskliwym jękiem i stanął na przystanku, w kontrze nisko stojących reflektorów, zobaczyłem że był pokryty rzadkim błotem, zupełnie tak, jakby musiał walczyć z polnymi drogami, toczyć boje z deszczową nawałnicą, przedzierać się przez lasy i wyżłobione w glinie koleiny.
Od Wisły powiało mgłą. Pętla wypełniła się miękką jak welon, wilgotną watą cukrową. Przez frakcje obłoków dostrzegłem napis: „Ultima Thule”.
Motorniczy, oświetlony mdłym blaskiem żarówki, miał na głowie archaiczną czapkę z lśniącym, czarnym daszkiem. W ustach trzymał brązową, szklaną lufkę, z brązową watką zamiast filtra, zakończoną połówką żarzącego się papierosa. Smugi dymu płyneły powoli przez małe okienko prosto w gwiazdy.
Ktoś nagle otworzył drzwi. Ktoś wyskoczył na chodnik. Ktoś się zaśmiał. Cisza. Motorowy, zwany też czasem dla zabawy korbowym, stał jak marioneta powleczona białym talkiem.
Gdy wsiadałem, zobaczyłem stare, metalowe kasowniki, drewniane ławki, zakończone żelaznymi uchwytami, wyślizgane poręcze. Skąd wziął się ten żelazny wrak spoza czasu? Jaką drogę przemierzył? Dokąd jedzie?
Było już dobrze po północy. Ktoś w głębi krzyknął: – Odjeeeeżdżamyyyy! Ale nikt nie wsiadał. Tramwaj szarpnął, a potem jechał bulwarami Wisły w kierunku Rynku i zrozumiałem, że przyjechał właśnie po mnie. Może był to elektryczny karawan,a może baśniowy zeppelin, bo wkrótce oderwał się od szyn i leciał majestatycznie w stronę Wawelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz