poniedziałek, 2 marca 2020

Bojownik najwyższej prawdy (12)



Rzeźnik Miniek był ulubieńcem babci – grubym facetem, o sprytnych oczkach zatopionych w tłuszczu i szybkich dłoniach złodzieja. Wieczorami, kiedy księżyc zaczynał obchód po mojej ulicy i stukał do okien, sprawdzając, czy dzieci poszły spać, Miniek zachodził po cichu do kuchni, gdzie w obecności służącej rozbierał się z trencza, a potem z wężów pasztetówki, wielkich połci wołowego mięsa, żeberek, bladych jak opłatek kawałków schabu i piersi kurczaków… Jadwisia kładła to wszystko na błyszczących mosiężnych tarkach wagi, wyjmowała czarne, żeliwne odważniki, a potem myła dłonie i płaciła czerwonymi stuzłotówkami za skradziony towar.
Pan Miniek był bardzo religijny, w piątki pościł, a podczas procesji nosił wielki, złoty baldachim. Jednak w soboty wyciągał przed dom stolik turystyczny, jakich używają wędkarze, stawiał przed sobą pół litra i nalewał pierwszy kieliszek. Czasem towarzyszył mu pan Mech. Częściej sklepikarz Mokrzycki. Rozmawiali o dawnych czasach, przed wojną, kiedy wszystko było lepsze. I Żydzi nie mieli tyle do gadania co teraz.
Kiedy sąsiedzi wypili, przegryzając kradzioną kiełbasą i legalnymi ogórkami kwaszonymi z kiosku pana Mokrzyckiego, kiedy odśpiewali pieśń o ukraińskich połoninach, o których nie mieli pojęcia, niebo roiło się już od gwiazd, planety zbliżały do ogródka wielkie twarze, które spoglądały na ludzi z uśmiechem i odlatywały daleko od ziemi, aby przekazać innym galaktykom, że tak szczęśliwych mieszkańców wszechświata, jeszcze nie widziały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz