poniedziałek, 23 marca 2020

Mój przyjaciel, Yoric

Po obejrzeniu filmu "Cały ten zgiełk".

Stary poeta wspomina kobiety, które uwiódł na długiej drodze swej twórczości:
licealistki:  wpisami do sztambucha,
studentki: sokiem z metafor usta - usta,
nauczycielki, co „przerabiały” wiersze  tarką ciała,
zakurzone bibliotekarki pomiędzy regałami pożądania,
poetki przynoszące do oceny utwory pachnące zielenią…
czytelniczki, jak rajskie jabłonki - po targach,  jesienią,
wczasowiczki z domów pracy twórczej – senne i  znudzone,
recenzentki, które chciały głębiej,  mądrzej… aż do jąder,
reżyserki kręcące filmy o poecie - latawice,
dziennikarki z redakcji kulturalnych - nie dziewice,
aktorki czytające wiersze - ekscentryczki,
piosenkarki, skrzypaczki, wiolonczelistki…  utwór ma przecież rytm muzyczny,
wszystkie, które były gotowe rozebrać poetę z poezji, mniej i bardziej niewinne, uwiedzione i uwodzicielskie, najczęściej zamężne.
Po drodze przydarzyła się i żona, dzieci, jak kolorowe zdjęcia 
które z latami blakły nabierając sepii, czerni, bieli…
…………………………………………………………………….
– Wy macie Jego twórczość – krzyczy zrozpaczona kobieta  - a ja tylko jego!
Ludzie biją brawo. I trochą się śmieją.
Wieczór autorski nabiera rumieńców…
…………………………………………………………………….
Poeta jest zmiennokrwisty, łatwostygnący,
pożera, pisze, idzie dalej.
Pragnie kurwy, ale żeni się z kurą domową.
Narcyz z siatką na motyle. 
Motyl.
Wydrążony pień drzewa, z którego strzelają zielone gałązki…
Poeta stojący nad grobem wspomina chwile, kiedy rodziły się jego wiersze:
z napięcia w powietrzu,
z tańca brzóz, z wiosennej kałuży, z arii świerszcza, z przelotu ptaków pod zimnym płaszczem nieba szklistego jak butelka,
ze wschodu słońca, pokrytego miedzią,
z zapachu kawy, z oddechu kobiety…
……………………………………………………………………..
…z bólu, cierpienia, upokorzenia, poczucia nicości i bezradności, z  bezsiły, kiedy leżał pijany w sztok w burdelu, naćpany, śmierdzący, myślał już tylko żeby odebrać sobie życie…
…………………………………………………………………….
W tamtych czasach, kiedy brał pióro do ręki, otwierało się niebo.
Bóg wysypywał gwiazdy na mleczną kartkę, która była nieskończonością pełną tańczących aniołów i płonących galaktyk. Był dzieckiem kosmosu, unosił się w drżącym elektrycznością powietrzu, przezwyciężając prawo grawitacji, rozkwitał zielenią, albo żółcią, jak kameleon,  umiał dyrygować orkiestrą uczuć, wzruszać, bawić, a wszystko było takie świeże, odkrywcze, jak pierwszy pocałunek, podmuch majowego wiatru, zimny dotyk nieba.
Z czasem Dajmonion się zestarzał, ogłuchł na lewe ucho, zapominał, co ma suflować. Poeta - odcięty od źródła, jak huba od drzewa, z Pigmaliona przeistoczył się w nieudacznika, który nie potrafi przybić gwoździa…
Coraz bardziej drażniły jego wady i ograniczenia.
Poeta bez poezji był nie do zniesienia.
Nie miał erekcji, płacił za seks honorariami autorskimi tanim prostytutkom….
Bywało, że jeszcze zaiskrzył  jak stygnący wulkan. (Rozpamiętywał takie chwile przed zaśnięciem.) 
Ale staczał się po równi pochyłej w niszę ciszy.
Poeta podsumowuje swoje życie:
11 tomików. Przekłady na 5 języków.
Nagroda międzynarodowa. Płyną słowa...
Wywiady w telewizji, splendory i zaszczyty,
sława, czytelnicy - czy będą pomniki?
Na starość siedzi w wózku inwalidzkim. Czas zmienić pieluchę, umyć dupę. I po wszystkim!
Kim był poeta?
- Sekcja zwłok przeprowadzona w szpitalu  nie wykazała niczego szczególnego, poza ciężkim wyniszczeniem organizmu. Żadnej duszy, drugiego serca, gruczołu poezji – wyjaśnia grabarz.
Nasuwa to hipotezę, że poeta oszukiwał. Udawał kogoś, kim w rzeczywistości nie był. Przez lata woził się na żonie, dzieciach, wykorzystywał sekretarki, dziennikarki, wydawczynie…
Kolegium noblowskie nie potwierdziło jego geniuszu.
Znany profesor nazwał go twórcą… drugorzędnym.
Był pasażerem w podróży donikąd. Fajnym kolesiem. Bawidamkiem. Żartownisiem. Towarzyszem biesiady, zwanej życiem – zawsze na kredyt, na cudzy koszt. Jakoś tam będzie.
Owszem, potrafił opowiadać, a nawet skupiać uwagę, ale trzeba przyznać, że innym wychodziło lepiej. Zostawali politykami, papieżami, adwokatami… Zostawiali po sobie coś ważnego.
Poeta pozostawił długi, okaleczone dzieci i jedną metaforę, która weszła na trwałe do języka polskiego.
Teraz przez puste oczodoły ogląda cmentarz od spodu. Słucha ruchu ziemi, szumu dżżownic, odgłosu spadających liści, nie czeka na sąd, bo sąd się już odbył. Skazano go na karę główną. Wiecznego zapomnienia.
Kim był artysta?
- Znałem go... był czułym instrumentem aniołów. Słyszał szum kosmosu, mowę gwiazd, czuł bursztynowy zapach łąki, woń deszczu, widział obrazy tak wyraźnie  jak trójwymiarowe filmy, obezwładniał słowem, gestem i dotykiem. Było w nim coś szamańskiego…
Musiał zdobywać świat, uwodzić czytelników. To było jego życie.
Zwykle chodził po zielonych ścieżkach w gaju liryki. Czegoś tam szukał, czasem zgubił, ale był prawdziwy.
Inni zostali politykami, papieżami i adwokatami, ale kłamali, mataczyli, a wojskowi wywołali  konflikty. Ludzie płakali. Lała się krew. Tężała ziemia.
Poeta przez całe życie poszukiwał piękna. Tym, którzy czytali jego wiersze rosły skrzydła.
Znany krytyk nazwał go twórcą… wybitnym.
Kilka jego wierszy przejdzie do historii…
Teraz przez puste oczodoły ogląda cmentarz od spodu. Słucha ruchu ziemi, szumu dżżownic, odgłosu spadających liści i kasztanów, pogrzebowych pieśni, konduktów wiozących nieboraków nad brzeg Styksu. Nie czeka na sąd, bo sądu nie będzie.  Jedną nogą na ziemi, drugą nogą w niebie. Jak to poeta.
„…Idźże teraz do gotowalni modnej damy i powiedz jej, że chociażby się na cal grubo malowała, przecież się takiej fizjognomii doczeka...” – z drwiną mówi Hamlet wrzucając do grobu czaszkę Yorica.
– Dobranoc Książę, po tobie również niewiele zostanie – nieokreślony smutek i poezja. Czy warto było ulegać histerii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz