sobota, 7 marca 2020

Ostatni lot nielota (17)



Limuzyna Adler Junior kosztowała 800 złotych i pochłonęła wszystkie oszczędności zgromadzone w plastikowej skarbonce – globusie, te z imienin i urodzin, które miały nam starczyć na wiele zabawek. Kiedy pchaliśmy z bratem wielką, czarną limuzynę, z białą kierownicą i połyskującą gałką biegów – patrzyła na nas cała ulica.
Auto od frontu przypominało ptaka. Z wielkimi, rozpiętymi w górę, skrzydłami wachlarzy i małą szybką, zza której wystawał łuk kierownicy. W bagażniku leżały dwa czterorzędowe silniki i mnóstwo części, dzięki którym próbowaliśmy przez wiele miesięcy uruchomić samochód. Pomagał nam sąsiad – major Karol Młot, bohater bitwy pod Dien Bien Fu, choć podobno na wojnie w Wietnamie zajmował się tylko piciem wódki i handlował z kim popadło. Zdrapaliśmy lakier, pokryli skorupę minią, przygotowali profile, które miały przykryć pordzewiałą ramę. Ale silnik nie chciał zaskoczyć. – Kurwa, nic z tego nie będzie – powiedział w końcu z żalem major, a z jego ust dało się wyczuć zapach piwa Barbakan.
Następnego dnia wypchnęliśmy auto na ulicę i spuścili z wału do rzeki. Był to ostatni lot niemieckiego orła, pogrzeb młodzieńczych marzeń, ostateczny finał bezsensownej pracy. Staliśmy na brzegu źli i nieszczęśliwi, patrząc jak samochód nabierał wody, tonąc w oślepiającym blasku przedpołudnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz