niedziela, 29 marca 2020

Warstat (29)


Światło stało się nagle czerwone i całe miasto zapłonęło przed zmierzchem – dziewiętnasta, to magiczna godzina, mury ożywają tajemniczą energią, linie zaczynają się giąć, krzyżować, zacierać. Po chwili z oddali spada na oczy delikatna pajęczyna śmierci, prószy miałki, granatowy śnieg, zwisa ledwie widoczna kotara mroku.
Ulice były mokre. Żółty blask latarń lizał śliskie, lśniące kamienie, rozciągał się wzdłuż i wszerz, rozlewał dokoła, samochody jechały na długich światłach, dorożki połyskiwały magicznymi, czerwonymi lampkami i było tak jakoś...
Nagle zobaczyłem wąskie, skośne wejście na podwórze, pełne złomu, szkła, drutu, metalowych płaskowników, drewnianych koziołków, prastarych imadeł, a w perspektywie umierał publicznie, bezwstydnie, rozpaczliwie, zdezelowany mały fiat, pogięty, z wybitymi szybami, potarganą tapicerką – zdemolowany – wprasowany w ścianę. Na tablicy zobaczyłem napis: „Naprawa wałków rozrządu” i „Prostowanie krzywek”. Szedłem w głąb, w ciemność, w historię, w warstat, w coś dobrze znanego, zapamiętanego, przeżytego – w zapach metalu, towotu, oliwy, pasty BHP, starych szmat, palnika acetylenowego i karbidu. Spod stóp skakały rozzłoszczone koty. Miałczały. Fukały. Chętnie by ugryzły.
Dotarłem do rozświetlonych, drewnianych drzwi. Tuż za nimi stał facet w szarym kombinezonie i plastikowych okularach – naprawiał wałek rozrządu lub prostował krzywki. Patrzyłem na niego długo, zanim sięgnąłem po leicę. Nie lubię zdjęć w twardym świetle, z góry wciąż pada czarny śnieg, coraz mocniej, szybciej, coraz go więcej. Z oddali napływa odgłos radia, ktoś słucha starych francuskich przebojów – o miłości, rozstaniu, o czymś, co się nie zdarzyło, choć szkoda, o nostalgii, przemijaniu... Pstryk. Czerń. I koniec.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz