Bez był już czarny
wyprażony
w piekarnikach lata
w stygnącej krwi, cierpkiej jak ironia.
W pośpiechu rwałaś małe, ciemne kiście
nabrzmiałe ciepłem wczesnego wieczoru.
Choć światło gasło, jaskółki kreśliły smugi odrzutowców.
Słońce dochodziło teraz szybko i bez wstydu
gwałtownie postarzałe
czerwone na twarzy
uharowane jak robotnik, który zbiera narzędzia:
skowronki, pasikoniki, polne myszy, odblaski wody,
poruszenia krzywych luster wiatru.
Stygnący upał ciągnął z trudem purpurowy płaszcz udręki
Pańskiej.
Choć światło gasło, jaskółki kreśliły smugi odrzutowców.
Łapaliśmy ustami chwile
na gorących uczynkach
w pośpiechu
rwaliśmy ciemne kiście grzechu
speszeni słońcem i miłością –
późni kochankowie,
bezwstydnie spełnialiśmy ostatni toast.
Światło już gasło, a niebo tężało w fioletach
jak biskup połyskujący pierścieniem księżyca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz