niedziela, 1 marca 2020

Wygnanie z raju (11)



Był późny wieczór, na niebie gęstym od gwiazd zawieszonych nad ulicą Olchową, po świetlistej drabinie wschodził mały, czerwony księżyc. Białe chmury płynęły poniżej jak flota statków  kosmicznych wyruszająca na podbój odległych galaktyk. W powietrzu trzeszczała elektryczność…
Tamtego dnia coś się stało z rodzicami. Może to była sprawa wiatru albo nisko przelatujących komet, trudno powiedzieć, ale nagle zmienili się w świetliste anioły. Przypasali miecze i nastroszyli skrzydła, ojciec naprawdę przypominał husarza z Wawelu. Potem ubrali mnie w kurtkę i kazali wynosić się z domu. Stałem w przedpokoju, łykając łzy. Miałem przekroczyć most na Białusze i iść tam, gdzie nigdy jeszcze nie byłem, aby rozpocząć samotne życie, w opuszczonej ziemiance. Zanim się zorientowali, dotarłem na strych. Kiedyś, dawno temu widziałem, jak babcia wchodziła tamtędy do drugiego domu, gdzie żyli żołnierze z czasów Wielkiej Wojny, Żydzi i bojownicy AK, którzy próbowali dokonać zamachu na Bieruta. Po drugiej stronie istniały całe ciągi bliźniaczych pokojów, korytarzy, a nawet sekretne wyjście do ukrytego ogrodu, o którym nikt nie wiedział. Zabłąkałem się w tym świecie na lata, unikając kar i narzekań starców. Zawinięty w płaszcz czasu, leżałem na gałęzi drzewa, jedząc kwaśne papierówki, które obiecywały nieśmiertelność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz