Był późny wieczór, na niebie gęstym od gwiazd zawieszonych
nad ulicą Olchową, po świetlistej drabinie wschodził mały, czerwony księżyc. Białe chmury
płynęły poniżej jak flota statków kosmicznych
wyruszająca na podbój odległych galaktyk. W powietrzu trzeszczała
elektryczność…
Tamtego dnia coś się stało z rodzicami. Może to była sprawa
wiatru albo nisko przelatujących komet, trudno powiedzieć, ale nagle zmienili
się w świetliste anioły. Przypasali miecze i nastroszyli skrzydła, ojciec
naprawdę przypominał husarza z Wawelu. Potem ubrali mnie w kurtkę i kazali
wynosić się z domu. Stałem w przedpokoju, łykając łzy. Miałem przekroczyć most
na Białusze i iść tam, gdzie nigdy jeszcze nie byłem, aby rozpocząć samotne życie, w
opuszczonej ziemiance. Zanim się zorientowali, dotarłem na strych. Kiedyś,
dawno temu widziałem, jak babcia wchodziła tamtędy do drugiego domu, gdzie żyli
żołnierze z czasów Wielkiej Wojny, Żydzi i bojownicy AK, którzy próbowali
dokonać zamachu na Bieruta. Po drugiej stronie istniały całe ciągi bliźniaczych
pokojów, korytarzy, a nawet sekretne wyjście do ukrytego ogrodu, o którym nikt
nie wiedział. Zabłąkałem się w tym świecie na lata, unikając kar i narzekań
starców. Zawinięty w płaszcz czasu, leżałem na gałęzi drzewa, jedząc kwaśne
papierówki, które obiecywały nieśmiertelność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz