niedziela, 1 marca 2020

CV

(Z bieżącej twórczości)



Babcia podaje mi do ust utartą czerwoną różę na drewnianej łyżce. Późne lato ziewa i zasypia w słoikach. Jestem dzieckiem, jestem płatkiem róży posypanym cukrem.
*** 
Sierpniowa noc na drzewie jabłoni. Bóg jak siewca idzie po niebie w purpurowym płaszczu. Tak wielki, że go nawet nie widać. Zapala lampy słońc, gwiazd i księżyców. Jestem dzieckiem zawieszonym w lekkim oddechu przestrzeni. Małą cząstką wszystkiego. 
*** 
Piaszczysta ścieżka meandruje wzdłuż rzeki. Żywiczne, rozbujane sosny, żółty piach, słodki zapach Bugu. Jaskółki startują z małych norek. Przybywają znikąd, wybuchają słońcem - już ich nie ma. Wędkarze z wysiłkiem dobywają suma. Wieczorem żałobno-weselny orszak wchodzi do punktu gastronomicznego. Kucharki smażą mięso, bucha para, łapczywie przystępuję do Komunii. Połykam białe ciało ryby. Jestem Bugiem. 
*** 
Dobre. Lody - bambino po 2,60, gałkowe po 1,20, różowe napoleonki po 2 złote, papieros caro w kawiarni, zapach górskiego wiatru, zanim wyjdziemy na szlak, wesoły śmiech przyjaciół, lektura Ota Pawla i Brunona Schulza, wylegiwanie się w trawie, jedzenie cukierków, 20 - letnie wino, klasztorny koniak, pierwsze, drugie, ostatnie pocałunki, długi seks w leniwe popołudnie… Nagłe ustąpienie bólu. Zdany egzamin. Pierwsza publikacja. Jestem dorosły. Jestem kimś, kto odbija się w lusterkach wszystkich, trudno powiedzieć kim właściwie. Którego kocha matka, którego nienawidzi rywal. 
*** 
Świt z aparatem fotograficznym. Zimne strugi światła spływają do oczu, ust, słychać kroki, tych, co tu chodzili, stukot drewniaków, szelesty chałatów, śmiech dzieci, po Plantach płynie dorożka – to chyba Kaczara, płynie dżezowy pisk trąbki, widmo strażaka staje się hejnałem, wieje wiatr, Kraków trwa w półistnieniu. I wszystko jest możliwe chociaż wpół-realne. Pod teatrem zamyślony Wyspiański, który zszedł z pomnika patrzy zdziwiony, kiedy robię zdjęcie. Jestem fotografem metafizycznego miasta. 
***
Afryka. Rytuały plemienne Ndebele. Nocą, wśród nisko przelatujących komet, piję brązowy napój; rzygam na kamienie. Halucynacje błyskają na wietrze. Tańcące maski, wąż, hiena, lampart - szaman pilnuje toru wizji. O świcie, kiedy zwidy najsilniejsze - zaczyna się Genezis... Kapłani prowadzą ciało do strumienia, słychać bębny, wioska śpiewa pieśni. Jestem kimś, kto złożył rozbite lusterka, żeby narodzić się do bólu. W chwili przebaczenia.
***
Ślub, chrzciny… Fotoplastykon wyświetla zmęczone obrazy. Panna młoda – jaka ona piękna. Pan młody – jaki on przystojny! Ich córka – jaka grzeczna!  Z roku na rok - z wagonu do wagonu. Od pocztowego aż do końca. Po drodze zmiany lokomotyw. Błękitne szyny w nieskończoność. W drodze do pracy jestem mężem, w drodze do domu jestem ojcem…
***
Wnuczki chcą bajki. Małe jak iskierki. A smok jest przecież taki wielki lecz dzieci wcale się nie boją, schowane w zbroi opowieści. Za oknem, w wielkiej ścianie mroku, gdzie czarny rycerz spiął rumaka, zanika czas i tonie przestrzeń. I Teraz zamienia się na Wieczność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz