sobota, 7 marca 2020

Michał Anioł (18)



W niedzielę – powaleni intensywnym zapachem bzów, białych kiści czeremchy, fioletowych storczyków i oszałamiającej kremową czerwienią rajskiej jabłonki gotujących się od świtu w porannej mgle, podgrzewanej przez skośne, pomarańczowe słońce – domownicy, łapiąc się wymownie za głowy, wręczali nam drobne kwoty „na tacę”, aby odegnać wyrzuty sumienia z powodu braku woli oraz hartu ducha, które wymagały udania się na mszę do klasztoru.
Wybieraliśmy się tedy z bratem do kiosku za torami, składu dziecięcych atrakcji. Kupowaliśmy, z wielkiej pryzmy towarów, co popadło: pomarańczowe helikoptery z plastiku, lusterka z wizerunkami gwiazd filmowych, tandetne trąbki, gwizdki, organki, cymbały, nie mówiąc o czekoladowych trójkątnych andrutach, waflach i ciepłych lodach. A potem, zamiast do czcigodnej świątyni karmelitów bosych, gdzie każde dziecko musiało przez godzinę stać w osobnym białym kwadraciku i słuchać natchnionych wywodów przeora, wybieraliśmy się na wycieczki po okolicy, poznając niezwykłych ludzi i uczestnicząc w zaskakujących wydarzeniach.
Pewnego dnia forsowaliśmy chaszcze otaczające dwór hrabiego. Odrapani i brudni szliśmy przez polanę, na której stał mały kolorowy domek. Drzwi i okiennice były pomalowane olejną farbą jak obrazy w muzeum, a z drugiej strony budynku, obok studni, stał czarny ciężarowy ford T, o który oparta była sięgająca niebios drabina. Pokrywały ją barwne, papierowe kwiaty. – Wejdź na górę – usłyszeliśmy głos z wysokości. Siedział tam długowłosy, brodaty mężczyzna z sokołem na ramieniu i czarną książką w dłoni.
Brat został na dole, a ja wspinałem się szczebel po szczeblu, wśród kwitnących pnączy, tymczasem głos dobiegający z nieba perorował: „Ziemię, na której stoisz, oddaję wam i waszemu potomstwu. A potomstwo wasze będzie tak liczne jak proch ziemi, wy zaś rozprzestrzenicie się na zachód i na wschód, na północ i na południe; wszystkie plemiona ziemi otrzymają błogosławieństwo przez was i przez waszych potomków…” Kiedy się zbliżyłem do brodacza, który wyglądał jak prorok, i podając mu rękę powiedziałem: – Jakub – wybuchnął niepohamowanym śmiechem, a potem dokończył: – Jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz. Sokół, z kapturkiem na głowie, dziobał go nieustannie w policzek.
Deklaracja przyjaźni bardzo mnie poruszyła. Zacząłem fotografować drabinę, brodacza i poskręcane kwiaty aparatem „Druh”, który kupiliśmy w kiosku. Mężczyzna był w siódmym niebie. – Nazywaj mnie Michałem Aniołem – prosił uroczyście, a potem wyjaśnił, że to, co robimy, jest nazywane w sztuce happeningiem. Kiedy zdjął sokołowi czapeczkę i puścił go w niebo, zrobiłem pamiątkowy portret. – Widzisz, teraz ty też jesteś artystą. Sztukę trzeba udokumentować...
Michał Anioł był pierwszym człowiekiem, który rozmawiał z nami poważnie. Pierwszym, który czytał na głos dorosłe książki. Jeśli ich nawet nie rozumiałem, to nie znaczy, że były bez znaczenia, wprost przeciwnie, brzmiały jak fantastyczne, tajemnicze zaklęcia, które wyprzedzając poznanie, dają prawdziwy przedsmak filozofii.
W ciągu kilku miesięcy dokumentowałem jego prace. Obandażowane konary drzew, pomalowane czerwoną farbą, ogromne proporce, które nasączył naftą i podpalił, a nawet rzeźbę brzemiennego mężczyzny, który był w ciąży, albo siał ziarno. – Co to oznacza? – spytałem. – Nieważne – odpowiedział. – Sztuka z ideologią jest do dupy.
Zdarzało się, że Anioła odwiedzały dziewczyny anielskiej urody, które detalicznie rozbierał na płótnach. Wyglądały jak wspaniałe trofea myśliwskie, obnażone, piękne, bezwstydne i pociągające…Zrozumiałem, że też chcę zostać artystą. Czy mogło być coś wspanialszego niż praca dla ludzi, którzy urodzili się bez wyobraźni i wszystko musieli przeliczać na pieniądze?
Michał Anioł znikł bez pożegnania. Jego chata, a w rzeczywistości domek myśliwski hrabiego, stała pusta. Drzwi były otwarte. Prace wyparowały. Drabina powędrowała do stodoły. Służąca z dworu myła podłogę wodą z szarym mydłem. Potem zabrała się za drzwi i okiennice, na których widniały bezcenne obrazy. Czułem gorycz i zawód, że mój przyjaciel nie dotrzymał słowa. Przygniatający, obezwładniający smutek, bo przez całe lata nie miałem z kim poważnie rozmawiać i wiedziałem, że tak już pozostanie. Domownicy przeważnie spali, a nauczyciele nie mieli nic do powiedzenia.
Po pewnym czasie w przywiezionym przez ciotkę „Paris Matchu”, zobaczyłem Michała Anioła. Przykręcił do rzeźb koła i w otoczeniu dziewczyn wędrował po Avenue des Champs-Élysées. Dokumentacja fotograficzna była znakomita. Jedno ze zdjęć z przeszłości to był mój portret z sokołem. Ciotka wyjaśniła, że Anioł zrobił światową karierę, bo „wybrał wolność” po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”. Nic mi te słowa nie mówiły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz