W ogrodzie najpiękniej pachniały piwonie. Wielkie kule
perfum zawieszone na wątłych, zielonych łodygach. Babcia stworzyła bajeczny ogród i przepięknie
układała kwiatowe bukiety. Najprostsze z bzów. Białych i liliowych. Pachnących tak, że można było
stracić głowę. Po nich na stół w kuchni trafiały delikatne żonkile, które mieszały się z granatowymi
bratkami, dalej róże w stu różnych odmianach, malwy krzyczały kolorem, łubiny
zaciekawiały mieszaniną różu i błękitu, floksy wzruszały delikatną naturą, nagietki, rozpływające się w powietrzu,
dodawały słońcu żółci.
W ogrodzie każdego dnia budziły się do życia nowe kwiaty: od
krokusów i przebiśniegów na przedwiośniu, po astry, wrzosy, dalie i nieśmiertelne
chryzantemy, kiedy ziemia kładła się już do snu.
Buszowaliśmy z bratem w tym rajskim ogrodzie, szczególnie
wśród piwonii, bawiąc się w chowanego i upajając narkotycznym zapachem amarantowych kielichów. Czasem, przez szczeliny w liściach, widzieliśmy babcię w
białym fartuchu, jak podchodzi do ula i zagląda do pszczół. Bez siatki na twarzy i dymu, jak
kapłanka świętego roju, zarządzająca życiem natury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz