wtorek, 24 marca 2020

Credo



Tym razem rzecz będzie o twórczości Josepha Beuysa, którego jedni nazywali największym artystą XX wieku, a inni szaleńcem i hochsztaplerem.
Po raz pierwszy zobaczyłem jego dzieło jako robotnik fizyczny zatrudniony na czarno w Kassel. Na co dzień robiłem skrzynki pocztowe dla Trzeciego Świata i palniki dla Bundeswehry. Ale w wolnej chwili wybrałem się do galerii sztuki współczesnej. 
W pustej sali zobaczyłem volkswagena busa, który ciągnął za sobą na linach kilkanaście sanek. Każde z nich zostały wyposażone w koc, tłuszcz i latarkę – jakby podręczny zestaw ratowniczy. Instalacja się zwiedzającym podobała, wywoływała śmiech i żarty, ale metafora była rozległa i bardzo osobista. 
Beuys podczas II wojny światowej wstąpił do Luftwaffe i bił się dzielnie na froncie wschodnim. Zestrzelono go zimą 1943 w okolicach Krymu. Obudził się po 10 dniach w namiocie nomadów, pogrążony w tłuszczu i zawinięty w koce. Tatarzy nie widzieli w nim wroga, ale żywy meteoryt. Ich proste środki medyczne okazały się cudowne, ich czary przywróciły życie strzelcowi pokładowemu z dziurą w głowie. Beuys wracając do zdrowia w plemieniu narodził się ponownie. Po powrocie do Niemiec zapoczątkował rewolucję w sztuce. Był bezkompromisowy. Wyprzedził dwie epoki.
W błysku wspomnienia przypominam sobie Kassel. Ciężarówki zwożą regularnie ociosane kamienie i zwalają je przed galerią miejską, gdzie odbywają się słynne Documenta – największy festiwal sztuki współczesnej. Kamieni jest 7 tysięcy. Hałda ma kilkadziesiąt metrów. Po placu przechadza się facet w kamizelce i kapeluszu na głowie, o ostrym, przenikliwym spojrzeniu. Joseph Beuys.
Z tygodnia na tydzień dowiaduję się o nim coraz więcej. Artysta, którego podziwiał Andy Warhol,  zamiast jak wszyscy pokazać na festiwalu rzeźbę postanowił posadzić wspólnie z mieszkańcami 7 tysięcy dębów. Na plakatach rozlepionych po całym mieście pojawiły się rysunki pokazujące drzewko w trzech stadiach rozwoju i wkopany obok głaz – który pozwalał dostrzec skalę rosnącego dzieła. Co tydzień ociosanych kamieni przed galerią miejską było coraz mniej, wreszcie znikły wszystkie. Kassel tonęło w zieleni.
Rok później, podczas kolejnego festiwalu, wpadłem na Beuysa. Tym razem siedział w boksie oklejonym fotografiami rzeźb i akcji plastycznych. Był sam. Znowu nie przywiózł żadnej pracy. Zamierzał od rana do wieczora rozmawiać o ekologii i o rewolucji.
- Co to jest sztuka współczesna? – zapytałem głupio, bo mówiąc szczerze  nic na ten temat nie wiedziałem.
- A co tu jest do rozumienia? – odpowiedział z uśmiechem. – Lubisz miód?
- Tak…
Pokazał mi na fotografiach swoją „Pompę miodu”. - Przez przezroczyste plastykowe rurki wędrują dwie tony słodkiej, bursztynowej masy – ode mnie - do ciebie. Rozumiesz? – Ale nie wszystko jest w życiu takie słodkie…
- Kim jest artysta? – spytałem.
- Ja jestem artystą, ty jesteś artystą – musimy rozszerzyć pojęcie twórczości, bo dawna sztuka po prostu umarła.
Zapaliliśmy po papierosie. – Słuchaj, czy masz czasem w sobie takie napięcie, które chciałbyś wyrazić, ale nie wiesz w jaki sposób? – zapytał patrząc mi poważnie w oczy.
- Bardzo często.
- No, to widzisz...
Joseph Beuys rozmawiał ze mną jak kolega z kolegą, a nie jak profesor (którym był) ze studentem i jego słowa głęboko we mnie zapadły. Był wizjonerem. Kimś niezwykłym. Prezentem od krymskich Tatarów dla cywilizacji europejskiej XX wieku.

I
Był rok 1943 padał śnieg
stalowy messerschmit zawisł majestatycznie ponad Krymem
jak wielki śliski ssak pochłaniający srebrne morze
rażony nagłym harpunem
strzelec pokładowy Joseph Beuys miał w uszach huk
dym płomienie
pilot już nie żył, maszyna przechyliła się na skrzydło…
Beuys skoczył w śmierć - wojna się skończyła.
II
To były sanki
drewniane sanki szczekały psy
trzaskał lód
drzewa pękały pod ciężarem mrozu
nomadzi owijali meteoryt ciała w tłuszcz i troskę
szaman mruczał zaklęcia rzucał w ogień zioła
wtedy Pan zawołał z focke-wulfa
i Beuys wstąpił do Boga
po 10 dniach zmartwychwstał
z dziurą w głowie.
Rozpoczął rewolucję…
III
Zasadził tysiące dębów
rozdawał gorzki miód słów
czułe gesty martwego królika
łagodność ziemi, ciepło tłuszczu
rozdawał siebie
każdy kto zjadł ciało Beuysa
stawał się myśliwcem.
IV
Wierzę
zawieszonym między niebem a ziemią
lecącym zielonym messerschmittem
nadziei
z wiatrem w słońce w rozwianych włosach
z ustami pełnymi śmiechu
niebieskoskrzydłym prorokom
którzy ocalają świat
przed pustką.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz